Łożyskiem rzeki wartko płynęła rzeka. Bulgocząc przy brzegach wokół brązowych otoczaków i kamieni. W tafli widać było odbicia wierzb płaczących rosnących wzdłuż brzegu.
Marta siedziała na trawie i rzucała do wody kamyczki. Przyglądała się powstającym falom i zmarszczką na wodzie. Rozmyślała o kociętach, ale nie o tych z zeszłego roku, tylko o tych tegorocznych. Rok temu rodzice powiedzieli jej, że kotki poszły do nieba. Cały miot Perełki zniknął 3 dni po tym, jak wśród pisków przyszedł na świat.
– Bóg, kochana córeczko wziął je do nieba, żeby z nim zamieszkały – wytłumaczył jej tata.
Marta nie wątpiła w słowa taty. W końcu to bardzo religijny człowiek. Uczył dzieci na katechezie w szkole, był jakimś urzędnikiem w kościele, liczył pieniądze z zbiórek, a w jedną niedzielę w roku ksiądz pozwalał mu wygłosić kazanie. Co wieczór czytał im fragmenty Biblii i opowiadał o dobroci Boga.
Nie, nie wątpiła w to co mówił tata, on dobrze wiedział jak to jest z Bogiem i kociakami. Tylko nie mogła zrozumieć, czemu gdy na świecie było setki i tysiące kociaków, Bóg musiał zabrać akurat jej, i to wszystkie cztery.
Tak myślała kiedyś. Ale przez ostatnie 12 miesięcy wydarzyło się tyle rzeczy, że zupełnie zapomniała o kociętach. Po długich przygotowaniach Marta poszła po raz pierwszy do szkoły. Mama urodziła urocze bliźniaczki.
Bliźniaki miały już 3 miesiące i rosły jak na drożdżach. Marta właśnie skończyła rok szkolny. Tak więc kiedy usłyszała w kuchni jak tata mówi mamie, że perełka będzie miała małe, kurczowo uchwyciła się tej wiadomości i wycisnęła z niej tyle radosnego podniecenia ile się dało.
Przygotowała już szmatki, fantazyjne pudełeczko na kocięta i czekała na ten moment. Perełka okociła się w środku nocy w ciemnym kącie stodoły. Urodziło się 6 kociaczków. Radości i zabawy z kociakami było co nie miara!
Marta była zachwycona kociakami ale jednocześnie martwiła ją myśl: „Co się stanie jeśli Bóg upatrzy sobie jej kociaki jak rok temu?”
– Marto co robisz?
Nie musiała się odwracać wiedziała kto za nią stał.
– Rzucam kamienie, tatusiu.
– W ryby?
– O nie proszę taty, tak sobie rzucam.
– A czy pamiętasz kto padł ofiarą kamieni?
– Tak tato, Święty Szczepan.
– Bardzo dobrze, chodź na kolację.
Marta siedziała podczas kolacji sztywno jakby połknęła kij i słuchała jak ojciec czytał Biblię. Rozmyślała o kociętach. Gdy zaczęli jeść kolację zapytała:
– Co z kociętami?
– A co ma być? – Odpowiedział ojciec pytaniem na pytanie.
– Czy w tym roku Pan Bóg też mi je zabierze?
– Możliwe – odparł ojciec ponuro.
Marta chlipnęła:
– Nie może tego zrobić, tato Pan Bóg nie może.
Ojciec zareagował gwałtownie:
– Młoda damo, czyżbyś miała zamiar mówić Bogu co może, a czego nie może robić?
– Tak proszę ojca.
Rozzłoszczony ojciec krzyknął:
– Mam tego dość, Marto. Cicho bądź!
– Ale dlaczego…
Nie zdążyła dopowiedzieć, ojciec poderwał się z fotela i uderzył ją w delikatną twarzyczkę. Z kącika ust pociekł strumyczek krwi. Marta wytarła go dłonią.
– Nigdy nie wolno ci wątpić w boskie intencje! Marsz na górę do pokoju.
Leżała już w łóżku słyszała jak w pokoju rodziców matka przewijała bliźniaczki podczas gdy ojciec czule do nich przemawiał i je całował:
– Moje wy bose ukochane aniołeczki. Kochane skarby.
Ani ojciec ani matka nie przyszli tego wieczoru powiedzieć jej „dobranoc”.
Następnego dnia Marta siedziała w stodole i bawiła się z kociakami. Zaniedbała chwilowo polecenie jakie wydała jej matka dziesięć minut temu. Słoma chrzęściła, kotki uroczo mruczały biegając za jej palcami. Z oddali usłyszała głos ojca na podwórku:
– Gdzie jest Marta?
Marta już chciała odpowiedzieć, gdy głos matki odparł:
– Wysłałam ją pani doktor po receptę, nie będzie jej jeszcze co najmniej 40 minut.
Ojciec odparł.
– A to dobrze, to dużo czasu.
Na żużlowej ścieżce do stodoły zachrzęściły jego buty. Marta czuła, że coś jest nie tak. Błyskawicznie odłożyła kociaka. Położyła się na ziemi za stertą siana, tak by nie było jej widać.
Wszedł ojciec, nalał do wiadra wodę i postawił je przed pudełkiem z kociakami. Perełka prychnęła i wygięła grzbiet. Marta o mało nie roześmiała się widząc to, ale przypomniała sobie surowość ojca i się powstrzymała.
Ojciec odwrócił się w stronę pudełka z kociakami. Te bawiły się i ganiały swoje ogonki na całego. Bardzo ostrożnie ostrożnie wyjął jednego za kark, poklepał dwa razy i wepchnął do wiadra głową pod wodę! W wiadrze wybuchła gwałtowna szamotanina, w górę tryskały migotliwe kropelki wody. Ojciec się skrzywił i wepchną pod wodę całego kociaka.
Marta poczuła, że bolą ją palce tak mocno wpiła je w betonową podłogę. W myślach krzyczała: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczegggggooo?
Ojciec wyjął z wiadra zwiotczałe ciało kotka. Nie minęło wiele czasu, kiedy na podłodze leżało 6 martwych kociąt. Wszystkie 6 futerkowych kuleczek wrzucił do płóciennego worka i wyszedł z Stodoły.
Marta jeszcze długo leżała na podłodze w bezruchu, próbując zrozumieć przerażającą egzekucję. Czyżby ojciec został wysłany przez Boga? Czy to Bóg kazał ojcu zabić kocięta? Jeśli tak nie wyobrażała sobie, że mogła by jeszcze stanąć przed biało złotym ołtarzem i przyjąć komunię.
Wstała i poszła do domu. Matka na wejściu spytała, „czy ma receptę”. Marta odparła „że pani doktor nie mogła jej znaleźć, i że jutro wypisze nową”. Marta zdziwiła się jak łatwo przyszło jej kłamanie i nagle wybuchła:
– Mamo czy Pan Bóg zabrał moje kotki?
Matka odwróciła wzrok i ledwie wykrztusiła.
– Tak.
– Policzę się z Panem Bogiem! Nie może mi tego robić! Nie może! – I Marta wybiegła z kuchni na schody. Szła po woli na górę wodząc palcem po drewnianej poręczy.
W południe kiedy Wacław Nowak, wrócił z pola do domu, usłyszał głośny huk, brzdęk porcelany i tłuczonego szkła. Wbiegł do salonu i ujrzał leżącą pod schodami żonę.
– Anno, Anno nic ci nie jest? – schylił się nad nią.
Żona spojrzała na niego zamglonym, nieprzytomnym wzrokiem wzrokiem.
– Wacław! Wielki Boże, Wacław, wanna … nasze aniołki… nasze najdroższe aniołki!
Jest to 5 mowa z podręcznika Kompetentny Mówca. Mowa ta była dla mnie punktem zwrotnym w uczestnictwie w Toastmasters. Do tego czasu nie czułem pokusy by dalej trenować wystąpienia publiczne dodatkowo nie miałem jeszcze wyraźnie ukierunkowanego celu w typach przemówień jaki mi odpowiada. Już po poprzedniej mowie czułem, że to chyba będzie opowiadanie historii dlatego też do tej mowy wziąłem opowiadanie Deana Koontza pt „Kociaki”. Przerobiłem je do ram czasowych wystąpienia i spolszczyłem bohaterów.
Efekt na otrzymanych po wystąpieniu kartkach z informacją zwrotną, przerósł moje najśmielsze oczekiwania. I ocena Doroty Pisuli, zaczęta od zdania które uważam do dziś za najbardziej motywujące jakie usłyszałem na Toastmasters. To wszystko dało mi ogromy wiatr w skrzydła, jaki czuję do dzisiaj. Wzmacniany dodatkowo tym, że co jakiś czas słyszę w kuluarach klubu wspominki tej mowy. Utwór ten prezentowałem kilkunastokrotnie w różnych klubach. Najlepiej wypadł na demo w Toruniu.
Mam to pierwsze wygłoszenie „Kociaków” na video 🙂
Jedna odpowiedź na „Kocięta”