Opowiem Wam ustami młodego, bardzo prostego chłopaka, historię pewnego wydarzenia którego świadkami było prawie 40 osób. Wszyscy oprócz niego zeznają tą samą wersję wydarzeń. Ale to właśnie wersja tego chłopaka, diametralnie inna, jak się później okazało stała się kluczowa dla zaistniałych wydarzeń.
„Zbyszek jestem. Jestem człowiekiem chorym, tego dnia strzeliłem sobie insulinkę. Chciałem to przeleżeć lecz zadzwonił znajomy, że ma gotowy towar i bym do niego przyjechał odebrać. To zaledwie kilka kilometrów po Poznaniu. Wskoczyłem w auto. Nie pamiętam kiedy ale szybko znalazłem się poza miastem. Lubię szybką jazdę, nawet bardzo szybką, to pewnie dlatego bo naprawdę wszystko śmigało tak szybko jechałem.
Wjeżdżałem w jakąś małą wioskę. Na samym wjeździe mój wzrok przykuł się do stojącego na jednej z pierwszych posesji drzewa. Całego różowego drzewa, nawet liście były różowe. Dosłownie wszystko. Pod drzewem stała ławeczka a na niej siedział rozwalony jegomość w białym podkoszulku, przed sobą miał puszkę farby i zanurzony w niej pędzel.
„Wow, o kurcze, co on bierze” – pomyślałem sobie.
Nie lubię takich wiosek, co chwila zakręt. Gdy wychodziłem z drugiego ostrego zakrętu musiałem ostro zahamować a nawet stanąć, gdyż na drodze w koszyczku siedział mały pies. Taki z tych, no, ratlerków czy jak im tam. Po zachowaniu i ruchach głowy było widać, że ślepy jest. Nie kwapił się do ucieczki z drogi. Nawet tego nie probował zrobić. Wysiadłem z auta podszedłem i schyliłem się do niego. Tym swoim ślepym rozglądaniem skierował się w moim kierunku.
„No i co łajzo, chcesz by cię przejechać?” – zagadnąłem i już wiedziałem że to, cool pomysł. Przypomniałem sobie jak kiedyś z kumplami paliliśmy na cmentarzach koty. A tu przede mną jak to uczą mnie faszyści „życie nie warte życia”.
„No anemiku, grzecznie siedź” – mówiąc to przesunąłem nogą koszyczek z psem idealnie na wprost lewego koła. Wstałem poszedłem i zasiadłem za kierownicą. Wrzuciłem bieg i ostro ruszyłem. Poczułem jak wpada pod koło, a nawet usłyszałem jak zapiszczał.
„Hmm, miodzio” – chwilę się tym rozkoszowałem, ale zaraz zaraz przecież ja to sobie tylko wyobrażam, dotarło do mnie, że nic się nie stało. Wysiadłem, schyliłem się i zajrzałem pod koła. Ani śladu psa! Nawet koszyczka nie było.
„Nigdy go tam nie było” – dobiegł do mnie donośny męski głos. Wstałem i wyprostowałem się. Na chodniku stał ksiądz. Ogromnych rozmiarów ksiądz. Koleś pewnie urodził się, dorastał i nadal mieszkał na siłowni. A zamiast mleka dostawał anabole na przyrost mięśni. Dosłownie 2 metrowy mocarz z wielkim złotym łańcuchem z krzyżem na klacie.
„Kim Ty jesteś?” – zapytałem. A on odparł:
„Nie kim jestem a kim byłem. Jeszcze chwilę temu byłem Twoim aniołem stróżem.”
Powoli rozpiął i rozchylił swój habit. Po każdej stronie miał zawieszony kij bejsbolowy. Ale to nie kije przykuły moją uwagę a ogromna wykonana z jasnego drewna maczuga. Nabijana metalowymi kolcami. Było na niej widać czerwone ślady użytkowania. Chwycił maczugę, szybko podszedł do mnie, wziął potężny zamach i uderzył mnie w głowę.
Zemdlałem. Zgasło światełko w tunelu.
Gdy się obudziłem leżałem pod kroplówką, szybko zorientowałem się, że to więzienny szpital…”
Tego popołudnia prawie 40 osób z pobliskiego przystanku obserwowało a potem zrelacjonowało wydarzenia które doprowadziły do tragicznego finału. Szybko jadące auto wyhamowało i z piskiem opon zatrzymało się przed wdmuchniętą na drogę przez wiatr gazetą. Młody człowiek który wysiadł z auta coś po bełkotał do gazety. Wsiadł i ostro ruszając wjechał w oczekujących na autobus ludzi na przystanku. Zmiażdżył wózek z bliźniakami a ich matkę uczynił kaleką. Na skutek szoku na przystanku klika minut później na serce zmarła starsza kobieta.
Stary ksiądz swoją laską, próbującego uciec młodego człowieka, ogłuszył uderzeniami w głowę.
Przesłuchujący Zbyszka lekarz zajmuje się badaniem narkomanów którzy pod wpływem narkotycznego otępienia dokonali makabrycznych czynów. Wszyscy oni nie przyznają się do winy. Opowiadając z wieloma szczegółami całkowicie alternatywną rzeczywistość jako jedyny przebieg wydarzeń. W który święcie wierzą, że tak właśnie było…
Zapamiętaj! Brałeś narkotyki nie jedź!
Jest to trzecia mowa wygłoszona do lekcji z podręcznika Storytelling (opowiadanie historii). Inspiracją do napisania tego tekstu był siedzący na drodze mały piesek który ukazał mi się przed autem gdy wychodziłem z drugiego zakrętu w wiosce Sobota koło Poznania. Dokładnie obok stoi kościół: Sanktuarium Maryjne. A nieco dalej jest przystanek autobusowy… I właśnie ów piesek nie zszedł mi z drogi. Była noc. Zatrzymałem się, wysiadłem z auta, pieska przesunąłem na chodnik. Zanim dojechałem do domu, już opowieść była w głowie gotowa do spisania…